.jpg)
Wyszłam z tamtego gabinetu w pośpiechu. Na korytarzu siedziało kilka osób, a powinna być jedna. Nie, byłam przewidzianą godzinę i ten czas mi się należał. Nie powinnam czuć się winna, że się zasiedziałam, zagadałam i zabrałam czyjś cenny czas. A tak właśnie się czułam. Że ktoś ma poważniejszy problem i większe utarczki z życiem. Czułam się źle, bo moje bolączki były niczym wobec choroby alkoholowej, nieuleczalnie chorego dziecka, czy depresji. A ci ludzie jakoś dziwnie na mnie patrzyli, kiedy z wypiekami na twarzy opuszczałam gabinet. Co ona tam robiła – może myśleli.
Rozmawiałam prawie sama ze sobą, bo to nie on miał mi wyjaśnić podłoże indolencji, ale ja sama, poprzez jego obecność i delikatne wnioski, miałam dotrzeć głęboko do wnętrza.